Malwa
Właścicielka Stajni
![Właścicielka Stajni Właścicielka Stajni](http://img210.imageshack.us/img210/1600/primerosecx1.png)
Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 15:18, 11 Sie 2007 Temat postu: Trening ujeżdżeniowy |
|
|
Czas: 1 godzina
Od godziny 20.00 do 21.00
Data: 17 kwietnia
Jest to nasza 168 jazda i 4 opisana
Pogoda: chłodno (12 stopni), wiatr, zbiera się na deszcz (?)
Miejsce: najpierw teren, później ujeżdżalnia
Przed jazdą
Zabrałam Botę z pastwiska. Wczoraj w nocy padał deszcz i kałuże jeszcze nie wyschły - Bota była cała upaprana. Musiałam ją długo czyścić, a w końcu, gdy doszłam do zaklejek nie tylko z błota ale także z gnoju, nie wytrzymałam i wprowadziłam ja na myjkę, gdzie siła wody dopomogła mi w jej czyszczeniu. Następnie osiodłałam ją, założyłam kantarek sznurkowy, skoczyłam po swoje rzeczy, dosiadłam jej i wyjechałyśmy na zewnątrz. Dziś postanowiłam tylko jeździć, ponieważ ogólnie źle się czułam i nie chciałam biegać obok konia, pracować na round-penie czy działać w inny sposób. Skierowałyśmy się w stronę terenów.
Rozgrzewka - teren
Tak jak zwykle jechałyśmy najpierw stępem, dociągnęłam w tym czasie popręg, zorientowałam się, że mam nierówne strzemiona (nie wiem czemu - przecież ja chyba ich nie rozregulowałam, a nikt w tym siodle nie jeździł poza mną...), więc je wyrównałam. Jechałam na luźnej wodzy od kantarka (tak - od kantarka, bo dziś chciałam pojeździć bez ogłowia oraz: tak, na jednej wodzy - tak da się, nie będę Was wtajemniczać, bo to zajmie zbyt dużo miejsca). Mocniej popchnęłam klacz dosiadem by ruszyła kłusem. Bota odebrała sygnał, jednak nie odczytała go poprawnie, więc od razu popchnęłam ją dosiadem zarazem lekko pukając łydką. Najpierw jechałam kłusem anglezowanym, ale bolał mnie brzuch i wolałam jechać wolnym kłusem ćwiczebnym. Na początku musiałam parokrotnie kręcić na Bocie kółka, by zwolniła trochę kłus. Powoli przeszła do kłusa z rodzaju westernowego jogu, który jest bardzo spokojny, płynny i "spacerujący". Zrobiłyśmy pętelkę w terenie i wróciłyśmy do stajni.
Jazda na ujeżdżalni - ćwiczenia
Wjechawszy na ujeżdżalnie przede wszystkim zdjęłam Bocie kantarek, a założyłam na szyję linkę hamulcową, która pozwala mi zatrzymać Bote, gdy ta nie reaguje na inne pomoce. Dziś chciałam pojeździć trochę spokojniej, ale za to popróbować jazdy bez użycia wodzy. Nie jest to dla nas nowością, ale to nasza pierwsza pełna taka jazda, którą od początku do końca przeprowadzam bez niczego na jej głowie. Ruszyłyśmy stępem, Bota zwiesiła lekko głowy, rozluźniła, z'ośliła i przyklapła i wysunęłam pysk do przodu (ot, przybrała naturalną pozycję głowy). Najpierw zrobiłyśmy okrążenie w jedną stronę, potem w drugą. Szczerze powiedziawszy chciałam od razu zacząć właściwa pracę, jednak zaniepokoiło mnie to, ze wracając z rozgrzewki Bota się spłoszyła drzewa, które nagle zaszumiało. Wiatr jest dla nas wielkim wyzwaniem.
Popchnęłam klacz dosiadem, najpierw lekko, drugi raz - mocniej. Ruszyła kłusem i w tym momencie wiatr znów mocniej zawiał i w jednej sekundzie wszystkie drzewa wokół ujeżdżalni poruszyły się i zaszumiały... Bota podskoczyła, uskoczyła w bok, stanęła, zachrapała - a ja już leżałam na ziemi. Nic się nie stało, natychmiast się pozbierałam, znalazłam bat, podeszłam po łuku do Boty i mówiąc uspokajającym głosem pogłaskałam po szyi. Czy jest sens wsiadać na konia gdy i tak zaraz się zleci znowu? nie - i nie powinno się tego robić. Jednak ja nie zawsze zachowuję się rozsądnie i to też jest duża moją wadą. Sięgnęłam po kantarek i założyłam Bocie na głowę. Następnie dosiadłam jej raz jeszcze i powtórzyłam stęp. Następnie dałam jej dwa ćwiczenia na skupienie na własnym ciele, a nie na otoczeniu: jednym było cofanie od dosiadu i łydki (ponieważ idzie nam to kiepsko, musiałam się wspomagać linką hamulcową), a drugim - ustępowanie od łydki. Ustępowanie jest grą w PNH, którą Bota zna odkąd skończyła półtora roku i nie jest tak naprawdę niczym trudnym! Natomiast bardzo pomaga w takich sytuacjach, kiedy koń jest spięty i zdenerwowany.
Zaproponowałam kłus po dużym 20-sto metrowym kole dopiero wtedy, kiedy poczułam, że Bota czuje się już psychicznie lepiej. Stępowałyśmy i robiłyśmy różne ćwiczenia przez dobre 20 minut i trochę już ją to znudziło. Oswoiła się też trochę z wiatrem, który parę razy ją spłoszył, ale po pewnym czasie już tylko się wzdrygała i spinała, zamiast wyskakiwać w powietrze z przerażenia. Zaczęłyśmy więc kłusować. Koło miało być duże, jednak jeszcze nie mamy narzędzi, by takie sprawnie wykonać. Bota na razie lepiej rozumie pomocy spychające niż wyginające, a co za tym idzie umie skręcać, ale nie wyginać się. Nim więc wprowadziłam ją na dostatecznie duże koło, musiałyśmy zatoczyć parę mniejszych. podobało mi się, że Bota, mimo wyższego chodu, gdy zawiał wiatr nie spłoszyła się znacznie, tylko rzuciła trochę głową, lekko skuliła uszy i usztywniła się odrobinę.
Nie będę opisywać dokładnie wszystkich szczegółów, ale podam ogólnie co robiłyśmy: przede wszystkim starałam się wymyślić sobie prosty tor (np. jazda po przekątnej, jazda po całej ujeżdżalni, półwolta) który wykonywałyśmy w kłusie. Nie byłoby to nic trudnego gdyby nie to, że zdążyłam ponownie zdjąć Bocie kantarek i znów jeździć bez niczego. Koń pozbawiony takiego instruktażu często inaczej odczytuje pomoce łydek i dosiadu, więc zadanie nie było zbyt łatwe. Dzięki mocy łydki spychającej udawało mi się ją zawracać na właściwy tor, choć nasza zmiana kierunku po przekątnej przypominała wężyk wzdłuż przekątnej...
Zakończenie Jazdy
Zadowolona ze spokojnego zachowania Botaniki zsiadłam, wyprowadziłam ją, zdjęłam siodło i wypuściłam za jednym zamachem na pastwisku. A niech ma swoje kobita - niech się idzie wytarzać. Bota ruszyła kłusem wyciągniętym, nieporadnie zwolniła przed dużą kałużą, pokręciła się w kółko parokrotnie, opadła na ziemię i zaczęła wcierać w siebie błoto... Ot, piękno bycia koniem.
Trener: FITF
Post został pochwalony 0 razy
|
|